top of page

  

             FELIETONY

 

Sa to teksty, które napisałam w 2013 roku i umieściłamna portalu internetowym. Wszystkie dotyczą mojego rodzinnego miasta Włocławka. zapraszam do lektury.

 

 

„Co pamiętamy z dawnych lat”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W pewien słoneczny dzień wybrałam się na spacer ulicami Starówki. Kiedy mijałam budynek Szkoły Podstawowej Nr 3, moje myśli podążyły ku przeszłości. W jednej chwili narodziło się pytanie – co było tutaj dawniej? Jestem przekonana, że podobne pytania, częściej lub rzadziej, zadajemy sobie wszyscy.

Kto może powiedzieć o tych miejscach, już nieco zatartych w ludzkiej pamięci?

Odpowiedź jest prosta – my sami.

Ile osób, tyle wspomnień.

Spróbujmy z tych puzzli ułożyć jeden obraz.

Jaki Włocławek był dawniej?

Pierwsze moje przemyślenia i spostrzeżenia wiążą się z ulicą Cyganką – moją ulicą.

Tam się wychowałam, tam chodziłam do szkoły, tam , na podwórku spędzałam całe popołudnia i większość wakacji. Dawne dzieje, ale jak mile je wspominam. Wbrew obiegowym opiniom nie było wówczas /przełom lat 70-tych/80-tych/, tak źle. Nie mogę zgodzić się z tym, co się dzisiaj dzieje, z demonizowaniem tamtych lat, może i ciężkich, trochę topornych i szarych, ale na pewno ludzkich; czasów, kiedy byliśmy wszyscy bliżej siebie.

Wróćmy jednak do początku wędrówki ulicami włocławka – do Cyganki. Kiedyś tętniła życiem, to tutaj przecież było znane i często odwiedzane kino Bałtyk, już w latach mojego dzieciństwa pachnące starością.

Mało kto pewnie wie, że dawniej był tu teatr, w którym występowały wędrowne grupy teatralne, tu jeszcze przed pierwszą wojną światową występowała moja prababcia. Gdzieś w domu zachowały się fotografie z tamtych lat, koleżanek- aktorek prababki.

Bałtyk i lata siedemdziesiąte – to moje pierwsze spotkanie z kinem. Co najbardziej wówczas utkwiło mi w pamięci? Wejście tzw. okrąglak, gdzie umieszczone były kasy i poczekalnia. Stamtąd wchodziło się do ciemnej i wówczas nieco tajemniczej sali. Spóźnialskich wprowadzała bileterka, przyświecając drogę latarką. Wyjście było równie tajemnicze, bezpośrednio na podwórko, po ciemku, patrząc pod nogi, wędrówka do bramy i na ulicę.

Powiał wiatr i zmiótł małe kina.

Ktoś próbował prowadzić tam dyskotekę, parę lat później ktoś inny /dziękuję Pani Aniu za te próby/ chciał ożywić kino, organizując DKF. Ale to już nie był czas na sztukę.

Dziś takich miejsc już nie ma.

„Nie ma już seansu w małym kinie” .

W każdym razie u nas...

 

 

 

Smaki dzieciństwa

 

 

 

          “Przecież wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi. Ale niewielu z nich pamięta o tym”.

                                                                                                                  Antoine de Saint-Exupéry „Mały książę”

 


Zmieniają się ludzie, zmieniają miejsca, ale w naszej pamięci zawsze pozostaną pewne elementy dawnego świata. Jednym z nich, który odciska swe piętno na zawsze, są smaki dzieciństwa. Często powtarzamy, kosztując łakocie, które kiedyś jedliśmy “teraz nie smakuje to tak jak dawniej”.

Wędrówkę po “słodkich” miejscach rozpocznę od Cyganki /dla niektórych już z wiadomego powodu/.

Tuż przy bramie mojej kamienicy znajdowała się ciastkarnia, w której sprzedawano także lody. Zapamiętałam je nie ze względu na szczególny smak, ale na wafelki w kształcie muszli, sklejane niczym kanapki. Niestety cukiernia nie przetrwała długo, wkrótce zniknęła.

Skoro jesteśmy przy lodach to warto wspomnieć o truskawkowych w kolorze… truskawki, jedynych w swoim rodzaju. Zapewniam, że nie był to smak “udawany”. Niestety tak jak i ta z Cyganki lodziarnia przy Zapiecku zniknęła z krajobrazu Włocławka.. Dzisiaj straszy tam kamienica-koszmarek, budowana od lat, wyskakująca nieoczekiwanie ponad sąsiednie budynki. Kolejny przykład gordyjskiego węzła, którego nikomu jak dotąd nie udało sie przeciąć.

Gdzie jeszcze wówczas kupowałam /a raczej kupowano mi lody/? Herbaciarnia na 3-go Maja, lody śmietankowe z wielką, niewyobrażalną ilością rodzynków.

Miejscem, które przyciągało wówczas małego człowieka był sklep Goplany / róg 3-go Maja i Cyganki/. Tam zaopatrywaliśmy się w groszki o różnych smakach i kolorach; białe były mleczne, zielone miętowe, I jeszcze jarzębinka, oczywiście w kolorze... jarzębiny.

Wielką frajdą dla całej “podwórkowej ferajny” było zjedzenie takiej paczki groszków za jednym przysiadem. W małych buziach ten łakoć znikał w oka mgnieniu. I nikomu nie przeszkadzało, że były one “diabelsko” słodkie.

Słodkość można było potem zabić ćwiartką gorącego chleba prosto z piekarni, który jadaliśmy w konspiracji przed rodzicami. Do dzisiaj nie wiem dlaczego nie pozwalali jeść takiego chlebka, który co by nie mówić, był wyśmienity.

W poszukiwaniu smaków dzieciństwa przejdźmy dalej, w górę 3-go Maja. Kto pamięta sklep Wedla? Myślę, że wiele osób.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Czego tam wówczas nie było. W latach siedemdziesiątych jeszcze duży wybór słodyczy, ale najlepiej zapamiętałam czekolady z serii hobby. Różniły się od siebie smakami, na opakowaniach były ilustracje samochodów, parowozów, okrętów a nawet poduszkowców. Wówczas szał.

Pamiętam też gumy balonowe Donald, które, i tu pewnie niektórych zadziwię, można było kupić w zwykłym sklepie na 3-go Maja. Gumy przyciągały obrazkowymi historyjkami umieszczonymi w środku. Smak się nie liczył. Gumy były drogie , ale zawsze jakoś udawało się zebrać niezłą kolekcję historyjek.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W tej wędrówce po dawnym Włocławku nie można zapominać o wodzie sodowej. Z sokiem lub bez, ze wskazaniem z sokiem. Saturatory były nieodłącznym elementem miejskiego krajobrazu. Oczywiście także syfony, do napełniania których ustawiała się kolejka.

Proste rzeczy, ale ile sprawiały radości.

Czy dzisiaj umiemy cieszyć sie takimi drobiazgami? Wciąż do przodu, byle więcej, byle drożej. Nowe komputery, komórki z niepotrzebnymi i nigdy nie wykorzystywanymi dodatkami, wyjazdy tam gdzie inni. Ostatnio koniecznie do Egiptu, nie zawsze po to, aby zwiedzić. Licytacja... Kto, co ma i za ile. O to nasza codzienność. Tylko gdzie w tym wszystkim człowiek?

Wracamy do dzieciństwa. Świat był wtedy taki mały, a jednak tak wielki. Najpierw składał się z podwórka i wypadów z rodzicami do parku lub lasu. Potem droga do szkoły, ulica 3-go Maja, i dalej.... wielka chęć odkrycia tego, co jest za przysłowiowym rogiem. Wędrówka do innych dzielnic...

Tylko sięgając wstecz dostrzegamy zmiany jakie zachodzą w naszych małych ojczyznach. Widzimy, że jednak świat idzie do przodu, a my nie zostajemy w tej wędrówce w tyle.

Hanna Krall w Zdążyć przed Panem Bogiem zadała ciekawe pytanie:

“Jaki to ma sens pamiętać dzisiaj o tamtym? Faktycznie. Jaki to ma sens - pamiętać?”

Oceńcie państwo sami...

 

 

 

 

Zabawy podwórkowe

 

Kiedy patrzę przez okno na podwórko, i nie widzę na nim dzieci przypominają mi się lata mojego dzieciństwa i zabaw podwórkowych.

Ileż wówczas czasu spędzaliśmy na podwórku, rywalizując w sportowych zmaganiach, dyscyplinach przez nas samych wymyślanych. Czegóż tam nie było – rzut oszczepem własnoręcznie skonstruowanym z gałęzi drzew, skok w dal z miejsca i rozbiegu, biegi wokół podwórka po rozrysowanych przez nas torach, czy w końcu gra w siatkówkę w dwuosobowych zespołach. W tej ostatniej siatkę zastępował stary poczciwy trzepak, który służył także do różnych, przyprawiających dzisiaj o drżenie serca, ćwiczeń gimnastycznych. Było to też najlepsze schronienie przed groźnym psem sąsiadów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wspominając zabawy podwórkowe nie można pominąć gry w kapsle, komórki / nie chodzi tu oczywiście o dzisiejsze telefony/ do wynajęcia, chowanego, pele pele gąski, dwa ognie czy piłkę nożną.

Co ciekawe wystarczyło podwórko, garaż zastępujący bramkę i zniszczona piłka. Graliśmy bez agresji, dla rozrywki i zwykłej dobrze rozumianej sportowej rywalizacji.

Do historii przeszły nasze turnieje w badmintona, czy próby bicia rekordów w odbiciach lotki parami czy indywidualnie.

Ważną rolę w pierwszych latach szkoły podstawowej odgrywała zabawa, która polegała na wcielaniu się w znane i lubiane postaci z seriali telewizyjnych i tworzeniu wymyślonych przez grupę scenariuszy.

W jesienne, deszczowe dni w domu bawiliśmy się w skoki narciarskie; zawodnikami były kartki z kalendarza, a skocznie tworzyliśmy z gier planszowych. Była też zabawa w chowanego, niedotykanego do podłogi, wyścigi pokoju, gdzie kolarzami były pionki, a trasą blat od biurka. Była gra w słówka, polegająca na układaniu słów z liter zawartych w jednym dłuższym, często kilku członowym słowie. Była gra w państwa i miasta. Pomysłowość nie znała granic.

 

Świat idzie do przodu, a my wraz z nim, ale nie było chyba nigdy takiej przepaści między pokoleniami jak dzisiaj. Nasi rodzice znali nasze zabawy, dzisiaj nasze dzieci często nie wiedzą na czym polega skok z miejsca czy prosta gra w kapsle. Technika zabija pomysłowość i wyobraźnię, wystarczy jedno kliknięcie myszką i komputer kreuje nowy świat.

Czasami trudno jest wytłumaczyć, że jeszcze stosunkowo niedawno, nikt na co dzień nie używał komórek, komputerów, a ilość programów telewizyjnych ograniczona była do dwóch.

Postęp technologiczny jest dzisiaj niesamowity i na pewno polepsza nasz komfort życia.

Ale...

Zawsze pozostaje jakieś ale. Nie ma tylko czarnego i białego koloru.

Quo va­dis ho­minis?

Dokąd zmie­rzasz człowieku w tej wędrówce do doskonałości?

Quo va­dis?

 

 

 

 

 

bottom of page